Rick Riordan
Tytuł oryginalny: The Thron of Fire
Wydawnictwo: Galeria Książki
Seria: Kroniki rodu Kane #2
Rok wydania: 2011
★★★★★★★★★★
★★★★★★★★★★
Do drugiego tomu podeszłam znacznie szybciej i z większą pewnością niż do pierwszego. Lektura Ognistego tronu była dla mnie szczególnie ważna, ponieważ trochę obawiałam się, że będzie to część przejściowa między początkiem a zakończeniem, czyli typowego schematu, który powielają autorzy z uporem maniaka. Riordan mnie nie rozczarował i stworzył tak samo genialną powieść jak Czerwona piramida.
Ta część jest znacznie krótsza niż pierwsza, ale za to równie ważna, o ile nie ważniejsza. Nie powiem, sięgnięcie po Ognisty tron było dla mnie wyzwaniem prawie nie do przejścia. Z jednej strony nie chciałam zbliżać się do zakończenia serii, ale z drugiej obawiałam się, że nie przeskoczę Sadie, jeśli trochę nie dojrzeje oraz wątek Ziyii, który (o zgrozo!) wcale mnie nie zachwycił. Nie narzekam, książka nadal pozostawała genialna.
Dwójka głównych bohaterów (przez te kilka miesięcy przerwy między książkami) bardzo dojrzała i zżyła ze sobą. Nie będę ukrywać, że ten fakt zachwycił mnie najbardziej. Carter nadal pozostał dla mnie lepszą częścią duetu, jako narrator i bohater. Nie zmienił się jakoś szczególnie, nie przeszedł znacznej metamorfozy, za co jestem bardzo wdzięczna autorowi. Byłam pod wrażeniem jego wyborami, uczuciami i zachowaniem, ponieważ wiedziałam, że w Czerwonej piramidzie nie zrobiłby tego, ale jednocześnie nie był zbyt wyidealizowany i heroiczny.
Sadie na początku była lekko irytująca, co miało związek z pewnymi jej wyborami, ale szybko jej wybaczyłam wyjście z formy i na nowo zapałałam do niej sympatią. Druga główna bohaterka jest znacznie dojrzalsza, ale nie straciła nic ze swojego buntowniczego charakteru, błyskotliwości oraz złośliwości, którą chyba tylko Sadie Kane posiada. Niektóre jej teksty były po prostu zabójcze!
W Ognistym tronie autor rzucał jeszcze więcej kłód pod nogi magicznemu rodzeństwu. Nie były to tylko trudy związane z głównym wątkiem ratowania świata, ale również musieli stanąć twarzą w twarz z trudnymi wyborami sercowymi, które wcale nie nadały mniejszego dynamizmu akcji. Główną zaletą jest niewątpliwie zacieśniająca się więź między Carterem i Sadie. Były pewne szokujące momenty, ale również niezwykle urocze. Nie obyło się również bez łez, co nakazuje mi sądzić, że to już taka moja tradycja, jeśli chodzi o Kroniki rodu Kane. Dodam jeszcze, że Riordan podszedł do motywu magii z nowej strony, co jak zwykle bardzo mi się spodobało.
Nie żałuję, że tak szybko sięgnęłam po drugi tom. Wiem, że po Czerwonej piramidzie strasznie kusiło mnie, żebym natychmiast rozpoczęła kontynuację, ale myślę, że kilka tygodni przerwy dobrze mi zrobiło i pozwoliło ochłonąć po wcześniejszych wydarzeniach i podjeść do Ognistego tronu z otwartym umysłem. Nie wspominając o tym, że ta trylogia wpasowuje się ostatnio idealnie w moje czytelnicze zachcianki.
#1 Czerwona piramida | #2 Ognisty tron | #3 Cień węża