wtorek, kwietnia 18, 2017

DWÓR CIERNI I RÓŻ | Sarah J. Maas


Dwór cierni i róż” („A Court of Thornes and Roses”) Sarah J. Maas, wyd. Uroboros 2016
☆☆

O Sarze J. Maas jest bardzo głośno od kilku lat, ale mnie jakoś specjalnie do siebie nie przekonywała. Pomimo wszystkich zachwytów i poleceń, nigdy nie ciągnęło mnie do poznania jakiejkolwiek jej powieści. Sytuacja z „Dworem cierni i róż” miała się dokładnie tak samo, ale jednak tajemniczy Rhysand mnie pokonał. Wcale nie żartuję, sięgnęłam po tę serię tylko dla jednego bohatera, z którym fanarty tak bardzo mnie intrygowały. Dziwny powód, ale zawsze lepszy niż żaden.

Nie będę ukrywać, że spodziewałam się znacznie bardziej przeciętnej książki. Byłam, nadal jestem, w tak ciężkim szoku, że tak trudno przychodzi mi opanowanie się. Jasne, dla mnie ta powieść miała kilka wad, nie będę temu zaprzeczać, ale mimo wszystko jest ona niebywałym fenomenem. Dawno, ale to dawno nie czytałam tak dobrej fantastyki, która opierałaby się na nowym świecie, istotach i zupełnie nowych problemach. I zanim zaczniecie sugerować, że nie jest to fabuła oryginalna, to owszem, zgodzę się, że mocno czuć „Piękną i bestią”. Nie będę próbowała zgadywać, czy jest to celowe czy nie, ale wyszło świetnie, więc ani trochę mi to nie przeszkadza.

Przyszedł czas na krótkie przedstawienie mojego zdania na temat bohaterów, a jest ono naprawdę przedziwne. Feyra, główna bohatera, na samym początku nieźle mnie zaskoczyła, ale również bardzo ją polubiłam. Była odważna, samowystarczalna i odpowiedzialna. Zaimponowało mi to również z innych powodów: rzeczywiście taka była, to nie tylko puste słowa autorki. Później zaczęło coś ostro zgrzytać, kiedy pojawiła się w Prythianie, ponieważ ciągle nadawała o swojej rodzinie, robiła wiecznie na złość Tamlinowi i wszystko jej przeszkadzało. Miałam czasami ochotę nią potrząsnąć i powiedzieć, żeby się wreszcie ogarnęła. Na samym końcu już, gdzieś po trzech czwartych, sytuacja znowu się opanowała i mogłam się cieszyć starą, dobrą Feyrą.

Nie byłabym sobą, gdybym nie poświęciła kilku zdań (a wierzcie, mogłoby być kilkanaście) męskim bohaterom książki. Mamy Tamlinan, którego bardzo, ale to bardzo lubię, co podkreślam już na samym początku. Jest odważny, odpowiedzialny, kochany, uroczy, ale niestety nie ma tej iskry. Oczywiście jest w nim buntownicza żyłka, ale dla mnie jest zbyt spokojny, chłody w kalkulacjach. Za to Rhysand… Mój Rhys, to zupełnie inna historia. Było go stosunkowo niewiele, a może tylko tyle czasu poświęcała mu Feyra, nie wiem, ale czuję, że mimo wszystko jest genialny i jeszcze połamie moje czytelnicze serce na miliony kawałków! Nic więcej nie napiszę, to ma być niespodzianka. Po namyśle muszę stwierdzić, że nawet cała książka mu poświęcona, to dla mnie byłoby za mało.

Jak już wspomniałam wcześniej, byłam bardzo zaskoczona tym, że „Dwór cierni i róż” tak bardzo mnie pochłonął i uzależnił od siebie. Chociaż akcja trochę się dłużyła, co wcale nie uczyniło powieści nudnej. Nie umiem lepiej ubrać tego w słowa, ale ponad pięćset stron do czegoś zobowiązuje i myślę, że Maas wykorzystała w stu procentach powierzony jej materiał. Gdyby akcja była trochę bardziej wartka… No ale to może być ze mną coś nie tak, ponieważ kocham szybko posuwającą się do przodu fabułę, zwroty akcji i nieprzewidywalność, chociaż tego ostatniego naprawdę powieści nie brakuje.

Polecam, och, jak bardzo polecam tę powieść. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś sięgnę po inne serie autorki, ale wiem, że ta ma szansę stać się jedną z najlepszych. Mojego szczęścia, zachwytu i miłości nie da się opisać zwykłymi słowami. Pozostawiam więc resztę losowi (i wszystkim zapomnianym przez ludzi bogom!).

#1 Dwór cierni i róż | #2 Dwór mgieł i furii | #3 A Court of Wings and Ruin | ?
Copyright © Wąchając książki , Blogger