★★★★★★★★☆☆
O Sarze J. Maas jest bardzo głośno od kilku lat, ale mnie
jakoś specjalnie do siebie nie przekonywała. Pomimo wszystkich zachwytów i poleceń, nigdy nie ciągnęło mnie do poznania jakiejkolwiek jej powieści. Sytuacja z „Dworem
cierni i róż” miała się dokładnie tak samo, ale jednak tajemniczy Rhysand mnie
pokonał. Wcale nie żartuję, sięgnęłam po tę serię tylko dla jednego bohatera, z
którym fanarty tak bardzo mnie intrygowały. Dziwny powód, ale zawsze lepszy niż żaden.
Nie będę ukrywać, że spodziewałam się znacznie bardziej
przeciętnej książki. Byłam, nadal jestem, w tak ciężkim szoku, że tak trudno
przychodzi mi opanowanie się. Jasne, dla mnie ta powieść miała kilka wad, nie
będę temu zaprzeczać, ale mimo wszystko jest ona niebywałym fenomenem. Dawno,
ale to dawno nie czytałam tak dobrej fantastyki, która opierałaby się na nowym
świecie, istotach i zupełnie nowych problemach. I zanim zaczniecie sugerować,
że nie jest to fabuła oryginalna, to owszem, zgodzę się, że mocno czuć „Piękną
i bestią”. Nie będę próbowała zgadywać, czy jest to celowe czy nie, ale
wyszło świetnie, więc ani trochę mi to nie przeszkadza.
Przyszedł czas na krótkie przedstawienie mojego zdania na
temat bohaterów, a jest ono naprawdę przedziwne. Feyra, główna bohatera, na
samym początku nieźle mnie zaskoczyła, ale również bardzo ją polubiłam. Była
odważna, samowystarczalna i odpowiedzialna. Zaimponowało mi to również z innych
powodów: rzeczywiście taka była, to nie tylko puste słowa autorki. Później zaczęło
coś ostro zgrzytać, kiedy pojawiła się w Prythianie, ponieważ ciągle nadawała o
swojej rodzinie, robiła wiecznie na złość Tamlinowi i wszystko jej przeszkadzało. Miałam
czasami ochotę nią potrząsnąć i powiedzieć, żeby się wreszcie ogarnęła. Na
samym końcu już, gdzieś po trzech czwartych, sytuacja znowu się opanowała i mogłam się cieszyć starą, dobrą Feyrą.
Nie byłabym sobą, gdybym nie poświęciła kilku zdań (a
wierzcie, mogłoby być kilkanaście) męskim bohaterom książki. Mamy Tamlinan, którego
bardzo, ale to bardzo lubię, co podkreślam już na samym początku. Jest odważny, odpowiedzialny, kochany, uroczy, ale
niestety nie ma tej iskry. Oczywiście jest w nim buntownicza żyłka, ale dla
mnie jest zbyt spokojny, chłody w kalkulacjach. Za to Rhysand… Mój Rhys, to
zupełnie inna historia. Było go stosunkowo niewiele, a może tylko tyle czasu
poświęcała mu Feyra, nie wiem, ale czuję, że mimo wszystko jest genialny i
jeszcze połamie moje czytelnicze serce na miliony kawałków! Nic więcej nie
napiszę, to ma być niespodzianka. Po namyśle muszę stwierdzić, że nawet cała książka mu poświęcona, to dla mnie byłoby za mało.
Jak już wspomniałam wcześniej, byłam bardzo zaskoczona tym,
że „Dwór cierni i róż” tak bardzo mnie pochłonął i uzależnił od siebie. Chociaż
akcja trochę się dłużyła, co wcale nie uczyniło powieści nudnej. Nie umiem
lepiej ubrać tego w słowa, ale ponad pięćset stron do czegoś zobowiązuje i
myślę, że Maas wykorzystała w stu procentach powierzony jej materiał. Gdyby akcja była trochę bardziej wartka… No ale to może być ze mną coś nie tak,
ponieważ kocham szybko posuwającą się do przodu fabułę, zwroty akcji i nieprzewidywalność,
chociaż tego ostatniego naprawdę powieści nie brakuje.
Polecam, och, jak bardzo polecam tę powieść. Nie wiem,
czy jeszcze kiedyś sięgnę po inne serie autorki, ale wiem, że ta ma szansę stać
się jedną z najlepszych. Mojego szczęścia, zachwytu i miłości nie da się opisać
zwykłymi słowami. Pozostawiam więc resztę losowi (i wszystkim zapomnianym przez ludzi bogom!).
#1 Dwór cierni i róż | #2 Dwór mgieł i furii | #3 A Court of Wings and Ruin | ?