★★★★★★★★★☆
Czasem wydaje się, że niemal wszystkie motywy i wątki zostały już w romansach
wykorzystane. I możliwe, że tak się stało, dlatego też w tym
gatunku nie liczy się, a przynajmniej nie powinna się liczyć, tak bardzo sama oryginalność fabuły, ale
raczej uczucia i emocje towarzyszące bohaterom. Czyż miłość i
nienawiść nie są największymi wrogami i sprzymierzeńcami ludzi?
Twórczość Sheridan
jest niemal całkowicie przesiąknięta wszelakiej maści emocjami i było tak od samego początku, kiedy tylko zaczęłam czytać jej książki. Jak dotąd to właśnie „Bez pożegnania” bezsprzecznie
wygrywa pojedynek. Kierując się opisem z tyłu książki, nie znajdziecie za wiele
słów zachęty i myślę, że jest to nawet dobre posunięcie,
ponieważ najlepiej czytać tę powieść w pełnym zaskoczeniu i
niewiedzy. Nie da się ukryć, że jest to jedna z najbardziej
poruszających historii, ale również jedna z doroślejszych książek
z młodymi bohaterami, którą miałam okazję przeczytać.
Lia jest stosunkowo
młodziutką osobą, która musi walczyć nie tylko o miejsce do
spania, edukację, ale również o miłość, nie tylko tą
romantyczną. Uważam, że ta postać jest na swój sposób tragiczna
i chociaż w koniec końców odzyskuje spokój ducha, to nie można
jej nie współczuć na każdym kroku. Wielokrotnie byłam oburzona
zachowaniem bliskich i dalszych dla niej postaci, jednakże myślę, że w tej kwestii
dużą rolę odegrali dorośli, którzy przecież powinni świecić
przykładem.
Tak naprawdę z
bliźniaków łatwiej, chociaż autorka chyba próbuje nas przekonać, że jednak nie, jest polubić Prestona. Jest on cichy i
poważny, można na nim polegać. Właściwie w niektórych
przypadkach można pokusić się o stwierdzenie, że ma serce na
dłoni. Co do Cole'a, to chyba na jego postać wiecznie przymykałam
oko. Trochę irytował, ale ogólnie był mi raczej obojętny. Typ zabawnego, ironicznego chłopaczka, któremu wszystko uchodzi na sucho, a jeśli nie, to zajmie się tym ktoś inny. Wątek
z tą dwójką mężczyzn był naprawdę ciekawy, chociaż nie
spodziewałam się takiego rozwinięcia.
Powieści Mii Sheridan
mają w sobie to coś, co tak bardzo uwielbiam w romansach. „Bez
pożegnania” jest historią bardzo dojrzałą, ale zarazem
dziecinnie naiwną. Zdecydowanie przoduje ból, zagubienie i
niepewność, od czego aż serce boli. Bohaterowie uczą się radzić
sobie z tragiczną rzeczywistością, ale również ufać sobie
nawzajem, co nie zawsze im wychodzi.
Myślę, że jest to nie
tyle fantastyczna przygoda, co oderwanie się na chwilę, chociażby
krótką, od codziennych problemów i zagłębienie się w świat
prawdziwej, niewinnej miłości, która rozkwitała przez wiele lat i
napotkała wiele problemów, które zaowocowały naprawdę silnym i
niepowtarzalnym uczuciem. Ale również przeczytacie w niej o bólu, próbie odnalezienia siebie i walki z rzeczywistością, która czasami bywa aż zbyt okrutna.
ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU EDIPRESSE KSIĄŻKI!