Moja opinia może niektórych zdziwić, chociaż naprawdę, naprawdę, uwielbiam tę historię i bawiłam się na niej świetnie pomimo wielu bulwersów (i wysyłanych długich głosówek), to jednak czuję jednak lekki niedosyt i pewien rodzaj schematyczności w tej historii.
Świat przedstawiony jest ciekawie, ale z drugiej strony kwestia polityki nie jest niczym odkrywczym. Tępienie jednej rasy przez silniejszą… to już wielokrotnie było (odważę się stwierdzić nawet, że niemal w każdej książce z gatunku fantastyki). Autorka jednak czerpie z lubianych przeze mnie schematów, więc nie byłam do końca niezadowolona.
System magiczny oparty jest na magii żywiołów i został ciekawie połączony z tajemniczymi Reliktami, co od samego początku intryguje, ale nie będę ukrywać, że dość szybko idzie przejrzeć zamiary autorki w tej kwestii. Mamy też fae i półelfy, więc w tej kwestii nie tylko byłam kupiona, ale też uważam, to za duży plus!
O dziwo, moją ulubioną postacią jest sama główna bohaterka, Rhya, ponieważ mimo tych wszystkich okropieństw, które przeżyła, miała w sobie silnego ducha, żelazny kręgosłup oraz wolność w sercu. Podobało mi się, że tak ślepo nie wierzyła w słowa innych i potrafiła myśleć, nawet jeśli próbowano nią manipulować.
Właśnie, co do tych manipulacji, to Scythe jest takim fed flagiem, że miałam ochotę go pobić. Nie wiem, czy taki był zamysł autorki, czy po prostu mną targało takie przeczucie, ale na bogów grzmiących i wirujących!, ten koleś zasługiwał na siódmy krąg piekła. Oczywiście, ocenę pozostawiam Wam, jeśli chodzi o jego charakter, ponieważ moim love jest inny bohater, któremu oddałam serce po jednej wypowiedzi, więc mogę być dość stronnicza
Z początku zapowiada się tutaj klasyczne enemies to lovers, ale dla mnie ta relacja ma drugie dno. Nazwijcie to wypaczeniem umysłu romansiary, ale poniekąd mam wrażenie, że wiele rzeczy jest tutaj lekko niedopowiedzianych, zwłaszcza w kwestii uczuć. Jest to również duże slow burn, co akurat tutaj działa na korzyść fabuły i pozwala rozwijać się samej bohaterce, nie czyniąc z niej kotki w rui.
Język jest trochę dziwny, co początkowo wybijało mnie z rytmu — raz książka napisała jest normalnym językiem, a czasem ma dziwne liryczne wstawki, które burzą cały koncept — chyba, że chodziło o pokazanie tego dobrego wykształcenia głównej bohaterki w celach fabularnych (a może to kolejna z moich licznych teorii).
“Tkająca wiatr” była dla mnie ociupinkę zbyt przewidywalna, żebym mogła uznać ją za wybitną. Wątek romantyczny pozostawiał wiele do życzenia przez fakt, że nie cierpię obiektu uczuć Rhyi. Plusem na pewno, i to ogromnym, są fae i półelfy (KOCHAM!), my love, którego mam nadzieję, że poznacie, oraz świat przedstawiony.
Ze swojej strony na pewno polecam, ale przestrzegam, żebyście nie nastawiali się na powieść, która powali Was oryginalnością, ponieważ tutaj się rozczarujecie. Dla weteranów gatunku pewne rzeczy będą dość szybko oczywiste, ale nie odbiera to radości z lektury (zwłaszcza, jeśli lubicie określony typ książek).
współpraca reklamowa z Wydawnictwem Zysk i S-ka!
.png)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz