BEZ SZANS | Mia Sheridan

wtorek, lutego 27, 2018

„Bez szans („Kyland) Mia Sheridan, wyd. Otwarte 2017

☆☆☆☆

Od pewnego czasu odczuwam wrażenie, że do książek Mii Sheridan nie trzeba człowieka przekonywać. Myślę, że dla fanów gatunku, nazwisko autorki, to już pewien rodzaj gwarancji, że historia będzie dobra. Istnieje szansa, że się mylę, lecz nie znajduję w swojej pamięci ani jednej naprawdę negatywnej opinii o twórczości Sheridan.

Powieści te cechują się lekkością, będąc zarazem kłębowiskiem najprzeróżniejszych uczuć. Moim zdaniem jest to ogromna i jedna z najważniejszych zalet romansów. Moja przygoda z pisarką zaczęła się niemal dwa lata temu i z całą pewnością, oraz mocą, mogę wszystkich zapewnić, że jej twórczość się nie nudzi, ba!, uważam się za jedną z jej fanek. Z niemal nabożną czcią rozpoczynam każdą historię, a z prawdziwą przyjemnością i ekscytacją wyczekuje nowych książkowych premier. Jednak do Bez szans” mam pewne zastrzeżenia...

Nie umiem stwierdzić jednoznacznie, czy mój odbiór książki jest rezultatem kilkumiesięcznego okresu czytania, przez co nie mogłam dostatecznie dobrze wbić się w fabułę, czy po prostu między tą pozycją a mną nie zaiskrzyło, tak jak powinno. Z jednej strony nie umiem określić jednomyślnie, co było minusem, ale coś mi zgrzyta – po prostu. Książka ma dobrych bohaterów, którzy walczą o miłość (dokładnie w stylu Sheridan), ale trochę trudna do przełknięcia była dla mnie retrospekcja, co w praktyce dało połączenie dwóch gatunków, jednego za którym nie przepadam. Rezultat widać jak na dłoni.

Tenleigh jest normalną dziewczyną, pochodzącą z biednej rodziny, co było głównym powodem działania osławionego przeznaczenia. Nie ukrywam, bardzo ekscytują mnie takie rozwiązania i zdecydowanie poprawiają humor. Takie książkowe, lekko przekoloryzowane pokrewieństwo dusz, czyż nie dla niego czytamy romanse? Pomijając jednak moje preferencje, to jestem zupełnie neutralnie nastawiona do tej postaci, nie powalała swoją górnolotnością, ale mimo wszystko, przyjemnie było przeżywać jej rozterki, gdyż nie była typową idiotką. 

Kyland jest dla mnie trudną postacią. Przez większość książki, najzwyczajniej w świecie, do mnie nie przemawiał, chociaż muszę przyznać, że w tym czasie żaden bohater tego nie zrobił, więc chyba mogę mu to wybaczyć. Co by nie napisać, końcu porządnie się zrehabilitował. Trzeba przyznać, że tęskniłam za uczuciem niekontrolowanego kołatania serca i dreszczy, jakie potrafią dać tylko dobrze stworzone relacje między bohaterami, nawet jeśli jest to tylko końcówka. 

Nie zrozumcie mnie źle, Bez szans jest naprawdę dobre, warto spędzić przy niej wieczór. Być może, nawet za kilka tygodni czy miesięcy, do niej wrócę lub do najlepszych fragmentów, ale nie znajdzie się ona na liście moich ulubionych książek. Widocznie autorka miała spadek formy (lub to ja go miałam) i mam szczerą nadzieję, że następną jej historią wszystko sobie odbiję. Więc nie zniechęcajcie się zbytnio, gwarantuję, że czasu nie zmarnujecie.

Nie mogę natomiast przeżyć i po prostu krew mnie zalewa od błędów stylistycznych, językowych, gramatycznych, które raz za razem popełnia wydawnictwo. I nie tylko w tej książce, ale właściwie w każdej. Ludzie, no błagam, postawcie na jakość, nie na ilość!
Obsługiwane przez usługę Blogger.