„Jeźdźcy” („Riders”)
Jilly Cooper, wyd. Zysk i S-ka 2018
Jake, utalentowany, lecz napędzany
nienawiścią i chęcią sukcesów, powoli pnie się na szczyty wśród
najlepszych zawodników w Europie. Tam zaś musi zmierzyć się ze
swoim obiektem nienawiści – Rupertem Campell-Blackiem, ulubieńcem
tłumów i gazet. Oboje tak różni w podejściu do koni, kobiet i
życia, ale jednak coś ich łączy (i to nie jedno). Mężczyźni
doznają wielu rozczarowań, strat i nauczą się bardzo, bardzo
wiele o życiu, miłości i sporcie. Czasem wygląd to nie wszystko.
Na zapowiedź „Jeźdźców”
trafiłam zupełnie przypadkiem, ale po przeczytaniu opisu
wiedziałam, że będzie to pozycja idealna dla mnie. Powieść o
życiu, romans pełen sprzeczności i humoru, którego akcja toczy
się w wielkim, misternym świecie jeździeckim. Może dla zwykłego
śmiertelnika nie brzmi to zachęcająco, ale wierzcie mi, można
nieźle się zszokować. Autorka, chociaż początkowo nie byłam do
tego przekonana, poradziła sobie wręcz wyśmienicie z kreacją
świata, tak trudnego do zrozumienia.
Z żalem muszę przyznać, że w
książce najbardziej przypadł mi do gustu wątek Jake'a i Tory, ale
było go stosunkowo mało. Narracja w głównej mierze skupia się na
pięknym, wpływowym, arystokratycznym do bólu Rupercie, z którego
jest kawał drania (żeby nie wyrazić się bardziej wulgarnie).
Koniec końców nie przeszkadzało mi to w lekturze, która ma prawie
dziewięćset stron, ponieważ szybko wciągnęłam się fabułę i
ciężko było mi się oderwać od niej.
Cooper, moim zdaniem, oparła się
trochę na psychologii świata, angielskiej arystokracji i
jeździectwie. Bawiłam się wyśmienicie, kiedy poznawałam złożone
charaktery bohaterów, ich przygody i rozterki. Bawiły mnie
łgarstwa, dobijały upadki ulubionych postaci – rozstania i
powroty, mniej lub bardziej bolesne.
Postaci są bardzo dobrze skrojone.
Właściwie czułam się, jakbym oglądała film, tak bardzo
realistyczni byli bohaterowie. Cieszyłam się sukcesami Jake'a,
przeżywałam ból Tori, krytykowałam Helen, wygrażałam Rupertowi,
śmiałam się z Billy'm. Dawno tak świetnie nie bawiłam się przy
tak grubej książce.
Z prawdziwą przyjemnością i z ręką
na sercu mogę Wam polecić tę powieść. Jest wręcz idealna na
jesienne i zimowe wieczory. „Jeźdźców” się nie czyta,
„Jeźdźców” się smakuje. Może przerażać ilość
storn, ale tak naprawdę jak się wciągniecie, to już nie wyciągną
Was z niej końmi. Do tego jest ekranizacja pierwszego tomu, którą
oczywiście planuję obejrzeć, ale uprzedzam, trwa ona ponad trzy
godziny.
W skład serii „Kroniki
Rutshire” wchodzą:
#1 Jeźdźcy | #2 Rivals | #3 Polo |
#4 The Man Who Made Husbands Jealous | #5 Appassionata | #6 Score! | #7 Pandora | #8 Wicked! | #9 Jump! | #10 Mount!
ZA MOŻLIWOŚĆ
PRZECZYTANIA DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU ZYSK I S-KA!