Kiedy nagle wybuchł hype na tę książkę, przyznam szczerze, że przez chwilę się wahałam. Wszyscy pisali, że jest niezwykle hot i zabawna, a takie zapowiedzi, chociaż brzmią cudownie, często pozostają jedynie w sferze wielkich słów…
Jednak ku mojemu zaskoczeniu uśmiech nie schodził mi z twarzy, co chwilę niekontrolowanie się śmiałam, a jakoś po 100 stronach zaczęły się również piski zachwytu i serce mi przyspieszyło — musiałam przyznać dwie rzeczy:
- Koniec czytania w komunikacji miejskiej.
- To będzie hit!
Autorka z prawdziwym wyczuciem bawi się (nie)chemią między bohaterami — enemies to lovers okraszony dużą dawką przekomarzanek to strzał w 10! Dawno nie bawiłam się tak dobrze przy romansie. Jednak najważniejszy okazał się dla mnie slow burn, który faktycznie był tym powolnym budowaniem napięcia między bohaterami — fani tego motywu na pewno będą zachwyceni, a przeciwnicy (tacy jak ja) również się nie rozczarują. Talk dirty też było na najwyższym poziomie — ja to po prostu uwielbiam i wcale się tego nie wstydzę.
I być może nie zapałałam początkowo wielką miłością do głównej bohaterki — chodzi głównie o zbyt dużą ekspresyjność i teatralność, czego nie mogę nawet przeżyć w k-dramach (staram się, naprawdę), więc nie bierzcie tego za wyznacznik. Za to jej humor był epicki, a niekiedy jej argumenty były po prostu złotem. Adrien jest chodzącym ideałem (co podkreśla dodatkowo fakt, że ma zielone oczy oraz się rumieni). Nie wiem jak Wy, ale ja jestem w 101% gotowa na kolejnych panów miliarderów.
Nie tylko czułam się pochłonięta, nie tylko bawiłam się świetnie, ale po prostu przeczytałam ją w zastraszającym tempie! Była poruszająca, dekadencko rozpalająca zmysły oraz bawiła do łez. Za takie historie właśnie kocham romanse — bo mogę jednocześnie śmiać się w głos, piszczeć z zachwytu i wzruszać.
Jestem totalnie na tak, a jedyna wada tej serii to fakt, że nie ma ani jednej zielonej okładki.
współpraca reklamowa z Wydawnictwem Ale!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz