Książki mają siłę niszczenia (Jay Crownover - Asa. Tom 1)

poniedziałek, czerwca 08, 2015

Asa. Tom 1
Jay Crownover
Tytuł oryginalny: Asa
Wydawnictwo: Amber
Seria: Naznaczeni mężczyźni #6 (finał)
Rok wydania: 2015

Ta recenzja nie będzie typowa. Nie będzie opisu fabuły, opinii o bohaterach czy stylu. To będzie opowieść o mojej przygodzie i fascynacji czymś, czego nigdy nie uda mi się osiągnąć - miłości, którą przeleję na papier.

Kilka miesięcy temu, niemal rok, poznałam siłę niszczenia książek. Owszem, wcześniej czytałam, byłam zafascynowana zakończeniami i wykazywałam się niezadowoleniem, kiedy wszystko szło nie po mojej myśli. Jednak, nic nie jest w stanie opisać moich uczuć, kiedy zagłębiałam się w twórczość pewnej niesamowitej autorki, która pod każdym względem wpasowała się w moje wymagania książkowe. Doprowadziła do śmiechu, płaczu, rzucania się w spazmach na łóżku, do uśmiechania się jak idiotka na przystanku, kiedy czekam na przyjaciółkę i świetnego humoru, którego nie był w stanie zniszczyć nawet głupi profesor od głupiej chemii.

Jak się czułam po przeczytaniu pierwszej połowy Asy? Cudownie, nieziemsko i czułam się, jakby ktoś wyssał ze mnie każdy promyk nadziei i kazał wegetować do kolejnego tomu, chociaż doskonale wiem, że jest to definitywny koniec mojego marnego jestestwa. Dlaczego? Asa, którego książka nie powinna w ogóle powstać, ale Jay, cudowna Jay się zbuntowała i pozwoliła temu fantastycznemu, mrocznemu mężczyźnie zaznać smak miłości. Nie wiem, jakie to może mieć zakończenie, kompletnie, ponieważ wiem, jaki jest ten facet.

Bogini Crownover może jest słaba, ponieważ Buntownik, lub, jak ja wolę mówić na książkę, po prostu Rule była niedopracowana, ale na swój niewinny i debiutancki sposób, urocza. Każda następna - Jet, Rome, Nash, Rowdy i w końcu Asa, była coraz lepsza i wkurza mnie nastawienie ludzi, ponieważ nadal uważają, wręcz wymuszają na innych takie samo wrażenie, że autor nie miał prawa rozwinąć się w czasie pisania kolejnych części. Ba!, sama tak uważałam, byłam przekonana, że autorzy cofają się. Ale nie ona, darzę Jennifer C. przyjaźnią, choć jej nie znam, Kocham ją jak siostrę, ale ani razu jej nie poznałam. Jest mi bliska, ponieważ ukształtowała na papierze, w formie słów, to co ja staram się przelać od trzech pieprzonych lat na ekran komputera.

Zazdrość? Nie, ponieważ wiem, że nie ukazałabym tego w ten sposób. Zamknęłabym historię miłosną w kilku zdaniach. Ona zrobiła z tego historię rodziny, która mimo braku więzów krwi (przynajmniej częściowo, nie mówię o braciach Archer) jest zżyta i kochająca.

Nie będę ukrywała, że miłość jest moim ulubionym motywem, ponieważ nie może się znudzić. Zawsze, kiedy rozpoczynam książkę z tym kwitnącym wątkiem, mam nadzieję, że doznam olśnienia. Nie doznałam, może zaledwie kilka razy, ale przy moich naznaczonych chłopcach, czuję olśnienie w każdym słowie, zdaniu, wyobrażeniu.

Mogłabym polecać i polecać tą serię, każdego bohatera i bohaterkę z osobna. Rozwodzić się godzinami o Naznaczonych mężczyznach, spytajcie mojej młodszej siostry, czy przyjaciółki.  

Nie jest to podsumowanie serii, ponieważ jeszcze nie dokupiłam wszystkich książek, ani nie przeczytała, bo czekam. Czekam i nie przestanę, dopóki nie doczekam się wszystkich książek Jay w Polsce. Nie wiedziałam, że mam w sobie tyle miłości.


Obsługiwane przez usługę Blogger.